• » RiderBlog
  • » fx
  • » Pierwsza stłuczka...W dniu zdania egzaminu!
Najnowsze komentarze
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

26.11.2009 23:27

Pierwsza stłuczka...W dniu zdania egzaminu!

Zawsze zastanawiałem się, jak będzie wyglądać moja pierwsza kolizja? Może się uda i nie będzie jej w ogóle?- łudziłem się naiwnie ;). W złudzeniach utwierdzało mnie przejechane bezkolizyjnie 10 000 km. Wiem, że czasem odrobinę naginam zasady bezpieczeństwa. Kilka razy mijałem niebezpieczeństwo na tzw "centymetry". Nigdy jednak nie przypuszczałem, że pierwszą kolizję zaliczę w dniu zdania egzaminu na prawo jazdy kat. A.

Wieczór, okolice godziny 16:20. Urwałem się wcześniej z pracy, by zajechać po żonkę w okolicę Al. Lotników (kompletnie przeciwny koniec Warszawy).

 Jadę sobie spokojnie, jak codziennie, ulicą Gwiaździstą. Trasa pokonywana przeze mnie chyba już setki razy, sprawiała, że czułem się pewnie, znając każdą dziurę w asfalcie...

Jak codzień, skręciłem w ulicę Krasińskiego, w celu zawrócenia na przeciwny pas i wyjazdu na Wisłostradę. Wjechałem na nawrót, który jest łukiem o długości ok 10 metrów. Przede mną samochód, prędkość naszej jazdy to ok 10 km/h.

Pan przede mną, znalazł dla siebie lukę na drodze z pierwszeństwem i żwawo włączył się do ruchu. Podjechałem do linii "ząbków" i oceniłem, że moja okazja na włączenie się do ruchu nastąpi wkrótce, jednak trzeba na nią zaczekać.

Minęły jakieś 3 sekundy od momentu mojego zatrzymania, gdy usłyszałem huk i odczułem lekkie szarpnięcie mojej pięćdziesiątki.

To niemożliwe! Ktoś we mnie walnął! Przecież tyle jeżdzę! Ta sytuacja na 100% nie prowokowała kolizji! 

Zsiadłem z siodełka i stojąc okrakiem, między nogami mając skuter, odwróciłem się, by zobaczyć co się stało. Pan za mną, rzeczywiście, uderzył w mój tył. Bez emocji (dziwne), wskazałem ręką na zatoczkę, podobną do autobusowej.

No ładnie! -pomyślałem. Śpieszę się do żony, kawał drogi przede mną, godziny najgorszego szczytu, kawał miasta do przejechania, zamiast jechać od razu do niej -zaliczyłem stację benzynową, a tu jeszcze teraz będzie trzeba porozmawiać i ustalić formalności. Yhh... W dodatku, po zdanym egzaminie, snułem plany sprzedaży bzykacza i zakupu motocykla.

No cóż, zjechałem do zatoczki. Zsiadłem, by obejrzeć potencjalne straty. Pan taksówkarz -sprawca zajścia- nieśmiało dołączył do mnie.

UFF! Na szczęście straty są mikroskopijne! Błotnik cały, tłumik cały, wygięta lekko rejestracja i zbite światło odblaskowe.

Pan wyraźnie przejął się swoim sprawstwem. Przepraszając mnie bardzo, tłumacząc się, że się zagapił, zapytał ile może mnie kosztować naprawa. Żal mi się zrobiło faceta. Z resztą, zanim do mnie podjechał, pogodziłem się już z wydatkiem na serwis. Rzuciłem na odwał:

"Nie wiem, jakieś 50 zł, to tylko odblask..."

Chyba również na odwał, dał mi do ręki 20 zł. Nie chciałem się z nim kłócić o takie drobne. Śpieszyłem się do żony. Jego straty były gorsze: Uszkodzony zderzak, uszkodzony halogen. Mi się spieszy a czasu mało. Nie wiem, chyba wziął mnie za małolata na motorynce, bo nie zdejmowałem kasku. Olać. Nie mam teraz czasu. Takie rozwiązanie pasowało nam obydwu.

Wiem, że czasem odrobinę naginam zasady bezpieczeństwa. Kilka razy mijałem niebezpieczeństwo na tzw "centymetry". Nigdy jednak nie przypuszczałem, że pierwszą kolizję zaliczę w dniu zdania egzaminu na prawo jazdy kat. A.

 

Komentarze : 1
2010-01-22 16:32:09 zzz

123 proba

  • Dodaj komentarz

Tagi

egzamin (1), gienek (1), koza (1), skuter (1), stłuczka (1), Suzuki (1), warszawa (1), wypadek (1)

Archiwum

Kategorie